deja vu

„Co tu pisać, skoro nie ma o czym …” tak mogłyby brzmieć moje wpisy przez ostatni biegowy rok. Poza kilkoma incydentami na tym polu nie działo się nic. Realizowałem typowy BBL – biegałem bo lubię. Próbowałem wiele razy wrócić na obroty, ale zawsze po kilkunastu dniach odechciewało mi się wychodzić ze strefy komfortu.

Po miesiącach pisanej posuchy, ja kto Filip kiedyś mówił, „wpadłem na pomysł”. Analizując miniony weekend, zauważyłem pewną zależność. Będzie retrospekcja.

Sierpień 2016, w sobotę z rana autem na weekend nad morze, po drodze „przypadkowy” Parkrun Toruń, na którym miałem zrobić trening przed planowanym poniedziałkowym startem na 5km w Aleksandrowie Ł. Na biegu okazało się, że moje treningowe tempo spokojnie wystarczyłoby na wygraną, wystarczyłoby … gdyby nie „uczciwość” lokalnych biegaczy, którym nie chciało się krzyknąć, gdy biegnąc 50m przed nimi nie zauważyłem zakrętu. Parkrun Toruń „zaliczony” – nic więcej poza solidny trening. Sobota: balety do późnej nocy w nadmorskiej Karwii. W niedzielny poranek wyszedłem potruchtać, nogi jak z betonu. Niedziela spacerowa, wieczór spokojniejszy, koncert Miecia Sz. „czyja ta szyja …”  itp. :-). W poniedziałek rano 400km/5h w aucie prosto do Aleksa – trzeba dzień święty świętować. Start na 5km w upale nie jest dla mnie problemem, nałożył się wtedy na to tzw. „dzień konia” wsparty przez „prywatnego” pacemakera Adama, co dało nową życiówkę na tym dystansie 17:02 („to be updated”), 7 miejsce open i urodzinowy prezent w postaci wygranej w kategorii wiekowej (do której wszedłem oficjalnie tego dnia). Po dwóch latach przypadkiem dowiedziałem się, że życiówka netto na 5km to połamane 17min … o całą 1s (16:59).

Listopad 2019, sobota lokalny Parkrun Łódź – mój 216’ty, nie wypadało się zgubić, więc … się nie zgubiłem. Mocny trening, z lekkim hamulcem 18:27 („całe życie drugi”). Sobotni wieczór wystartował przefajnym występem „Amanta na czerwonym dywanie” w Nowym (polecam), a skończył się baletami do 2giej w nocy (bez alko). Niedziela: po 4h snu pobudka – trzeba jechać do W-wy do pracy – styl jazdy wyceniony przez Janosika na 1.9 (zniżek w ubezpieczalni z tego nie będzie). Wracając ze stolicy ok 16tej pojawił się pomysł, żeby przewietrzyć w poniedziałek płuca. Zadzwoniłem do Brata i „wprosiłem” się na świąteczny obiad po biegu niepodległościowym w Zduńskiej Woli. Przed startem po analizie konkurentów wynikało, że bardzo ciężko będzie się załapać do pierwszej piątki. ALE … podobnie, jak 3 lata wcześniej „dzień konia”, żarło od samego początku niesamowicie, zaowocowało nową życiówką na 10km, 35:44 (prze-SZOK) i drugim miejscem open.

De javu: 2016 > 2019: sobota mocny Parkrun + nocne balety + nd-pn masa km w aucie + wiele godzin w krześle = pn: nowe biegowe PB.
Czy to jest metoda? Czy ja nie powinienem biegać na „świeżości”? Czy też tak kiedyś mieliście po niekoniecznie profesjonalnym przygotowaniu do biegu?

ps. jak już odwieszę buty na kołek, na biegowej emeryturce zamierzam przysiąść do pracy naukowej na ten temat

Powiązane Posty